Fragmenty Baśni Pełnych Prawdy

Baśnie Pełne Prawdy

Oto mit, który ukształtował świat. Czyli jak potworny bóg, nauczył człowieka być potworem.

Kobieta i mężczyzna mieli opuścić dom z powodu gniewu ojca. To był ten okres, gdy w ogrodzie wszystkie stworzenia umiały ze sobą rozmawiać. I każdy spożywał rośliny. Ona - stworzona z żebra aby mieć mniej na wzór konstruktora -pełna rozczarowania i trwogi, rzekła: - Zanim wyruszymy musimy się odziać. Zapytam więc owcy, czy da mi trochę wełny. - E, tam wełna. Ja zapytam lisa, czy da mi skórę. - rzekł mężczyzna jako pierwowzór najwyższego. Nadszedł ojciec i rzucił przed nagimi banitami ciała innych stworzeń. „Pan Bóg sporządził dla mężczyzny i dla jego żony odzienie ze skór i przyodział ich" (Księga Rodzaju, rozdział 3) Mężczyzna podniósł i odział się. Nowa szata mu się spodobała. Podziękował wszechmogącemu ojcu. - Dlaczego? - zapytała ona - Nie mogłeś inaczej? - Oczywiście, że mogłem. - Wiec nie chciałeś inaczej. - zauważyła rezolutnie. W końcu zjadając owoc, pozyskała świadomość i umiała już zdekonspirować zło. Dlatego zdegenerowany ojciec tak bardzo był temu przeciw, iż zabronił zrywać z drzewa poznania.  

- Zakładaj fatałaszki i wypierdalaj. Obdarzę cię chorobami, bólem, agonią i śmiercią. - A byłeś takim słodkim głuptaskiem - odwróciła się, a jego lubieżne spojrzenie odprowadzało jej piękne pośladki. Przecież do tej pory tylko mężczyzna i kobieta nie wiedzieli, że są nadzy. Stary musiał to wiedzieć i mieć powód aby nie zrozumieli tego, dlaczego mają być nudystami w jego ogrodzie. I nie zepsuć tej podniety dla wzroku starego lubieżnika. Mężczyzna wzruszył ramionami. Bał się starego, więc nie chciał go bardziej denerwować. Właśnie on rzucił mu skóry rozszarpanych gołymi rękami przed chwilą stworzeń. Co będzie, jak zdejmie mu skalp aby zrobić sobie czapkę? - Zmarzniesz jak zbyt daleko pójdziesz - krzyknął ojciec do kobiety ale nie był to gest troski lecz skłonienia jej do stania się człowiekiem. Czyli odziania się w skórę innego stworzenia. Ona nie odwracając się uniosła do góry rękę i wyprostowała palec serdeczny. - Pierdol się - rzekła. - Tylko bez przeklinania - zganił ją, tak jakby słowa były gorsze od obdarcia innych stworzeń ze skóry. - Ja nie przeklinam. - postawiła swój pierwszy krok za bramą ogrodu. - Ja rzucam zaklęcia. Stary wyjął z kieszeni notatnik i ołówek i zaczął pisać kolejny akapit w rozdziale zatytułowanym "prawo". - "Nie pozwolisz żyć czarownicy" - uśmiechał się przy tym złowieszczo.

Baśnie Pełne Prawdy

Ludzki świat wymagał ode mnie mojego czasu. 

Miałem każdego dnia od samego rana przekazywać swój czas i swoją energię aby inni ludzie mogli się bogacić, a ja mógłbym dostać za to pewne środki, za które mógłbym zakupić jedzenie aby przeżyć kolejny dzień. Tylko po to aby energia z tego jedzenia pozwoliła mi na wykonywanie tego samego i następnego dnia. I następnego. I tak przez kolejny tydzień i kolejny miesiąc. Rok i dekadę. Aż do mojej śmierci. Chyba, że wcześniej ktoś mnie zastąpi. Aby lepiej sobie tą bezsensowną niedolą radzić, to dawano mi religię, która obiecywała lepszą przyszłość. Tyle, że po śmierci. „Niewolnicy niech będą poddani swoim panom we wszystkim, niech się starają im przypodobać, niech się im nie sprzeciwiają, niczego sobie nie przywłaszczają, lecz niech okazują zawsze doskonałą wierność.” List do Tytusa, rozdział 2. Święta księga największej religii w dziejach ma wiele akapitów programujących niewolnika na posłusznego. Tylko taki podoba się bogu. Następnie tak zwane święte postacie w tych religiach potwierdzają to. Święty Augustyn naucza, że niewolnictwo to stan zgodny z naturą i przekonuje niewolników chrześcijańskich, że ich położenie jest zgodne z wolą bożą. Wszak takimi morałami stoi nowy testament. Sam Kościół katolicki nie tylko popierał niewolnictwo, ale też czerpał zyski z niewolniczej pracy. Bulla papieża Mikołaja V stwierdza, że niewolnictwo jest rzeczą właściwą i miłą bogu zgodnie z tym co mówi biblia. Magiczne pudełko z obrazem programowało we mnie dwie cechy. Miłość i religijność. Przywołując całe moje istnienie do tego, że muszę mieć jakąś żonę, aby ona wydała na świat tych, którzy będą kontynuować tę spiralę. Czyli każdego dnia poświęcać swój czas i energię aby móc nie być głodnym, a aby inni mogli pływać jachtami, jeździć drogimi samochodami czy strzelać do bezbronnych istot na safari. Umożliwiałem im to moim wysiłkiem, a moje dzieci miały to kontynuować. Oczywiście ta miłość, jak i ta żona, a i dzieci miały być usankcjonowane.

Nie mogłem związać się z kobietą bez łaski pewnego człowieka, który użyczał jakiejś magicznej mocy na niemal każdy istotny aspekt życia. Gdy się urodziłem, okazało się, że moje życie nie jest właściwe i godne, dopóki pewien czarownik nie pomoczy mnie w wodzie. I nie wypowie paru magicznych zaklęć. Gdybym zdążył umrzeć przed tym, pochowano by mnie pod drzewem w głuszy, w tak zwanej nie poświęconej ziemi. Tak jakbym nie był istotą. Skazując mnie przy tym w tej doktrynie na wieczne męki. Tylko dlatego, że umarłem bez chrztu. Dopiero czarownik swoim obrzędem nadawał mi wartości. Takiej samej magii użyczał mi w mojej młodości dwa razy. I koniecznie musiał nadać swej mocy gdy miałem się z kimś związać. Bez jego namaszczenia moje partnerstwo było dzikie, niegodne, złe. A ja nawet faceta nie znałem. I on nie znał mnie. Więc niby jakim prawem to on miał nadawać wartości mojemu życiu? I zabraniać mi tego abym mógł się po prostu rozstać z samicą, gdy tego któreś z nas chciało. On twierdził, że nie mogę, bo złączył to jakiś bóg na całe życie. A ja na to aby spierdalał i on i bóg, bo to moje życie, a nie ich. W swoim życiu, to ja decyduję co jest dla mnie właściwe i z kim chcę i jak długo żyć. W wieku szamańskich rytuałów, uniknąłem już ostatniego, gdyż mój umysł wbrew konstruktu kulturowego przestawał być umysłem leminga. Uciekałem do lasu. Już jako dzieciak. Robiłem jego mapy i szałasy. Byłem jednak młody. Nie umiałem patrzeć na świat właściwie. Tym bardziej, że byłem zepsuty warunkowaniem kulturowym. Do tego nie trzeba nawet wiedzy, lecz pewnych cech, które dziecko nie rozwinie jeszcze, gdyż jest dzieckiem. Z miłością i religijnością, którą uczyły mnie środki masowego przekazu i rodzice, sąsiedzi – których uczyli czarodzieje – był jeszcze inny problem. Miłość miała być wobec tylko mi podobnych. A religijność wobec martwego drzewa z symbolem trupa.

Ktoś na siłę chciał wyrwać mnie z mojego lasu i baśniowego świata i umieścić w kościelnej ławie.

Na kawałku martwego drzewa i w betonowym więzieniu. To betonowe więzienie różniło się jednak od betonowej celi mieszkalnej. To betonowe więzienie oprócz tego, że więziło twoje ciało i umysł – jak i mieszkanie czy dom - to i więziło twoją duszę. W dodatku jakiś facet mówił mi skąd pochodzę i dokąd zmierzam. Pochodziłem z boskiego ogrodu, z którego bóg wyrzucił moich prarodziców za ich niesubordynację. Tym samym uczynił ich jak i każde następne pokolenie, czyli mnie winnym. I to z powodu tych win, mogłem cierpieć na choroby, nawet śmiertelne. Kobiety rodziły w bólach, często umierając. I w ogóle z tego powodu miałem właśnie umierać. Po 4 tysiącach lat ten, który był za to odpowiedzialny, przemyślał sobie to i stwierdził, że musi coś z tym zrobić. I nie naprawił tego tak jak niby miało być pierwotnie, to znaczy nie zdjął z nas cierpienia, niedoli czy śmierci. Nie. On porwał pewnej dziewczynie dziecko i przez to, że je opętał, ono głosiło rzeczy jakie nie podobały się rządzącym wtedy czarownikom. Z tego powodu pojmano to dziecko i powieszono na krzyżu. Jak tysiące innych ale oficjalnie oznajmiono później, że to ten, który dzierży moc kreowania świata, poświęcił swego syna za to abyśmy mogli wrócić do rajskiego domu. I zamieszkać z tym, który obarczył nas rakiem i bólem zębów. Pomyślałem, że to jakiś pojeb. Może dlatego, że bardzo nie lubiłem dentysty. Piłowanie mi w zębie bez znieczulenia uznałem za sadyzm. Bo jak nazwać kogoś kto z premedytacją wierci ci wiertarką w kości? Tylko dlatego, że jakiś najwyższy twór, który jest wszechmogący, strzelił focha. I nigdy kurwa tego nie odczarował, nawet jak się zreflektował, że nam wybacza.  A całym sensem życia tutaj ma być wdzięczenie się do tego debila i uznanie jego ułomnego syna za autorytet – podczas gdy już jako trzynastolatek byłem inteligentniejszy i moralniejszy – abym znosząc tu dentystów, ewentualną chemioterapię i świadomość rzeźni, miał zamieszkać z tą rodzinką na wieki.

Dajcie mi kurwa spokój.

Wychodzę z waszej betonowej świątyni i martwego drzewa, z którego zbudowaliście krzyż i wracam do lasu. Tam zadbam o pewną galaretę o kształcie orzecha włoskiego, zamiast o spasione brzuchy czarodziejów. O swój plejstoceński mózg, aby nie był już plejstoceński. Czyli nie cierpiał na wasze urojenia. Ludzki mózg ma pewną pradawną przypadłość, która mu ciąży już niemal 2,5 miliona lat, od wczesnego plejstocenu. I mimo, że plejstocen zakończył się ostatnią epoką lodową, około 9 tysięcy lat przed naszą erą, to nie pozbyliśmy się tej wady. Zresztą nie tylko się jej nie pozbyliśmy ale i ją wyolbrzymiliśmy. Zbudowaliśmy nawet dla niej symbole. Tysiące różnych symboli zmaterializowane w milionach na całym globie. Otóż schedą plejstoceńskiego mózgu jest nieustanne wyobrażenie o tym co złego może się nam przytrafić. W dawnych czasach ta gorliwość była uzasadniona. Nawet podczas ostatniej epoki lodowej, mógł nas zjeść tygrys szablozębny. Mogliśmy umrzeć z wychłodzenia częściej niż dziś. Więc ogień był najlepszym przyjacielem. Z tego tworu, które unikało niebezpieczeństw, żyjąc w bardzo trudnych warunkach - a niebezpieczeństw i niedogodności pomagał mu przeżyć ogień - rozwinęliśmy się do tworu, który zbudował sobie skuteczne schronienia przed każdymi warunkami pogodowymi. Wyprodukował narzędzia jakie dają mu przewagę nad każdym zwierzęciem. Do dużych strzelamy, lub więzimy w obozach zagłady, a małe trujemy. Wciąż plejstoceński mózg ludzki – mimo, że już nie jest to plejstocen – góruje nad nami. Cały czas fantazja na temat złego losu wobec nas determinuje nasze życie. I mimo posiadania skutecznych rozwiązań na realne problemy, to wyobrażenie o złym losie dla nas urosło do rangi absurdu. I nie chodzi już o to aby włączyć nowoczesne ogrzewanie gdy na zewnątrz naszego schronienia jest zimno. To już mamy opanowane. Technologia radzi sobie z zagrożeniem świata.  Ale o dziwo nie rozwiązuje to naszych problemów.

Bo o ile technologia niweluje wobec nas zagrożenia, to nasz plejstoceński umysł – z którego nie ewoluowaliśmy – wynosi zagrożenia do rangi absurdu. Nie zagraża nam już realny z epoki lodowej tygrys szablożębny, czy mróz. Ani dziś krokodyl czy zima. To już nie problem. Ale zagraża nam masa demonów, diabłów, szatan. Jak sobie z nimi radzić? Ogień i strzelba nie pomagają bo ich nie widać. Spokojnie. Tym zajmie się też ktoś kogo nie widać. Wielki bóg, który dba o nasz komfort, a raczej o naszą przyszłość i jego syn, który wypędzał demony. Nie widać ich ale oni są pośród nas, a mieszkają w niebie. Nie martw się, też z nimi zamieszkasz. Aha. Aby to zrobić musisz pozbyć się majątku, bo szybciej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne niż wejdzie tam bogaty. Tylko nie rozdawaj tego majątku bez sensu. Przekaż apostołom. A skoro nie ma już apostołów, to przekaż kaście ludzi, którzy ich reprezentują. Tak oto twój plejstoceński mózg, który słusznie zastanawiał się nad tym co złego może się nam przytrafić, zdeformował się we współczesny umysł, który robi to samo. Tylko, że spiralę zagrożeń napędza urojenie, a nie realia. Przed zimą i drapieżnikiem chronił ogień i schronienie. Dziś chroni bóg, a zatem kasta ludzi, którzy go reprezentują. Nie wiemy tego ale jestem niemal pewien, że plejstoceński mózg nie szukał ratunku w zgoła irracjonalnym postępowaniu. Potrzebował ognia i narzędzia do obrony. Był na tyle prosty, że nie wiązał zagrożeń z surrealistycznym bytem. I pomijając końcowe i sporadyczne przypadki, nie uroił sobie boga z którym rozmawiał mordowaniem innych stworzeń. To był mózg wyjściowi, który po tym rozwinął się do inteligencji pierwszej. Czyli tej, która interpretuje przyrodę jako coś, co podlega czyjejś kontroli. Niebo grzmi i błyska. Wrzeszczy na mnie. To gniew. Ktoś potężny się na mnie gniewa. Pogadam z nim, bo chodzi przecież o moje bezpieczeństwo. Z pewnością czegoś chce. Zarżnę więc dla niego zwierzę, aby przebłagać go o litość.